Forum Forum stron o Galactick Football Strona Główna

Forum stron o Galactick Football
Forum stron o Galactick Football
 

Tancerze Wojny

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum stron o Galactick Football Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Faelivrin
Nowy



Dołączył: 31 Gru 2006
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:20, 31 Gru 2006    Temat postu: Tancerze Wojny

Opowiadanie napisane dla Repś. Zamieszczone na prośbę jej i Mil.
Tematyka potterowska (bo się Repsiakowi zachciało Remuska). Na razie prolog i rozdział pierwszy.
Indżoj.

Prolog

The fullmon rise above me
Enlightening my realm in a silvery glow
Yet the shadows crawl beneath my storming sky
Guarding treasures from forbidden light*



Pogrzeby mają to do siebie, że o ile przed nimi człowiek jeszcze się jakoś trzyma, to może mieć pewność, że przed upływem dwunastu godzin od rozpoczęcia uroczystości pęknie. Dokładny czas zależy od człowieka – jego silnej woli, wytrzymałości psychicznej i doświadczenia życiowego. Oraz oczywiście od tego, kim był dla nas zmarły.
Z silną wolą i psychiką nigdy nie miałem problemów. Życie też doświadczyło mnie nieźle, przeżyłem wojnę i prześladowania. Grzebałem bliskie mi osoby – rodziców, obie siostry (jeśli wierzyć, że te zmasakrowane zwłoki należały do Tiger), żonę, przyjaciół... Jednakże patrząc, jak kamień zakrywa symboliczną urnę poświęconą ostatniej przyjaznej mi duszy, która pozostała na tym świecie, poczułem dziwne ukłucie w sercu oraz wilgoć pod powiekami. A po chwili do Smutku – anemicznej nimfy o białych jak mleko włosach, dołączyła Rezygnacja – uczucie, którego zwykle nie doznawałem. Poczułem jej ciężką dłoń z ołowiu głaszczącą mnie po głowie i gorący oddech wysuszający łzy.
Gdy zamurowano już kryptę, rozejrzałem się wokół, przyglądając się moim towarzyszom. Wiele zamglonych par oczu wpatrzonych tępo w nagrobek. Błękitna rezygnacja starca, zieleń determinacji oraz… Para czarnych onyksowych sztyletów zwróciła się w moją stronę i wbiła w źrenice. Usłyszałem krzyk bólu i samotności gdzieś w głębi mego umysłu.
Prawie zapomniałem, jak to jest. Jednakże Pani nadal mnie pamiętała. Spadając, czułem jej niemal namacalną obecność. Przymknąłem oczy z nadzieją, że ją znowu ujrzę. Jednakże łaska nie została mi dana. Za dużo wody upłynęło w Lete, żeby Strażnicy pozwoli mi przekroczyć wrota Pałacu. Widziałem tylko jej rozmazaną sylwetkę poprzez ścianę wody.
Znowu spadałem, ale nie czułem lęku. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Wszystko było dziwnie znajome – począwszy od pustki wokół, poprzez rozpaczliwy opór Duszy, próbującej zatrzymać intruza, a skończywszy na wszechobecnej muzyce – która choć za każdym razem inna, zawsze miała ten sam przekaz.
Zasłuchany w coraz mocniejsze głosy nimf i coraz dzikszą melodię harfy, zapomniałem, że w końcu będę musiał się zatrzymać. Upadek bolał. Wstałem, przeklinając siebie, że znowu dałem się potłuc.
I zobaczyłem komnatę, wykutą w litej, czarnej skale. Przez niewielkie, zakratowane okno bojaźliwie wpadały promyki księżycowego światła. Słyszałem morskie bałwany, rozbijające się o ciemną ścianę, czułem szczypiący zapach soli. Na zimnej posadzce leżała kobieca postać o splątanych brązowych włosach i drobnych białych stopach, ubrana w zaplamioną suknię. Sprawiała wrażenie martwej, jednakże poprzez plątaninę zmatowiałych pukli na jej głowie widziałem parę oczu koloru pochmurnego nieba, rozglądającą się z przerażeniem po pomieszczeniu.
Po chwili obraz zniknął, a pojawiła się olbrzymia pusta przestrzeń; byłem sam na sam z Naturą. Obok mnie mignęły sylwetki dwóch dziewczyn, trzymających się za ręce i uciekających przed olbrzymim czarnym krukiem, którego skrzydła przysłoniły niebo.
Upadek bolał, jak zwykle. Znowu patrzyłem w pustkę czarnych oczu stojącego przede mną mężczyzny.
Szata Severusa powiewała na wietrze, gdy odchodził z cmentarza. Jeszcze długo na horyzoncie mogłem dostrzec wyprostowaną sylwetkę Mistrza Eliksirów.
Ale nadal widzę ból w oczach Joan Black.


* Emperor - 'Ye Entrancemperium'

Pełnia księżyca wznosi się nade mną
Rozświetlając moje królestwo srebrnym blaskiem
Cienie pełzają pod sztormowym niebem
Strzeżąc skarby od zakazanego światła




Akt I - Powrót do Domu


Część I – Oczy koloru pochmurnego nieba



Cold was my soul
Untold was the pain
I faced when you left me
A rose in the rain
So I swore to the razor
That never, enchained
Would your dark nails of faith
Be pushed through my veins again*




W pokoju było ciemno, grube zasłony nie przepuszczały promieni słonecznych. W pokoju unosił się odór stęchłego powietrza, meble zarosły kurzem.
Samotny promyk światła przedarł się przez szparę między storami i cudem rozproszył półmrok. Zabłysnął najpierw na szklance, a potem na butelce wypełnionej bursztynową cieczą. W końcu dotarł do stojącego na biurku zdjęcia.
Słońce znowu pieściło twoją twarz.
Moje życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Tylko alkohol pozostał ten sam.
Pamiętam Cię, jak w obłokach papierosowej mgły siedziałaś mi na kolanach i szeptałaś do ucha słodkie słówka. Czułem twój słodki ciężar na nogach, twój oddech na mojej szyi. Pachniałaś lawendą i wódką. Przeczesywałaś bladymi palcami moje włosy, które tak kontrastowały z barwą twojej skóry. Moja piękna.
Byliśmy sami nawet w tłumie, para kochanków na krańcach wyobraźni. Młodzi, radośni, zakochani? No cóż... Na pewno całkowicie amoralni. I pijani. Własnym szczęściem i tanim alkoholem.
Pamiętam każdy szczegół twojej twarzy, każdy detal twojego ciała. Ruch, którym odgarniałaś mokre włosy z twarzy. Sarkastyczny uśmieszek, którym częstowałaś prawie każdego. Twoje stopy, wybijające dziki rytm na stole, z którego kopniakiem sprzątnęłaś talerze.
Byłaś taka piękna...
Rozmyślania przerwało mi pukanie do drzwi. Zakląłem pod nosem. Nienawidziłem niezapowiedzianych gości. Zresztą zapowiedzianych też nie. Goście oznaczali kłopoty.
Ale było mi już wszystko jedno.
– Proszę – zawołałem w stronę drzwi, opierając się o niedbale tyłem o blat biurka i przybierając jak najbardziej obojętny wyraz twarzy. Nie miałem pojęcia, kto jest po drugiej stronie, ale podejrzewałem najgorsze.
Drzwi otworzyły się lekko, człowiek prześlizgnął się przez szparę, po czym zatrzasnął cicho za sobą wierzeje i oparł o nie plecami. A potem spojrzał mi w oczy.
Jakże obce były to oczy i jednocześnie jakże znajome! Patrzyły na mnie z rezygnacją. Z bólem. Paliło mnie to spojrzenie, wdzierało się na dno duszy i przypalało ją świętym ogniem. Miałem ochotę zawyć jak ranny pies, upaść na kolana i błagać o... Właśnie, o co? O śmierć? Wybaczenie? Nie wiedziałem.
Znałem ten wzrok, choć należał do kogoś innego. Do kogoś, kto od dawna nie żyje.
Oczy barwy pochmurnego nieba.
– Czego chcesz? – szepnąłem, opuszczając wzrok. Głos mi drżał, mimo że próbowałem mu nadać zwyczajowy ton pogardy i opanowania.
Uśmiechnął się smutno.
– Nie musisz przede mną grać – powiedział łagodnie. – Bo i tak ci się to nie uda.
Coś we mnie pękło. Za dużo wydarzeń na dziś, za dużo alkoholu we krwi. Miałem ochotę wtulić się w niego i rozpłakać. Zawsze był Aniołem, ziemskim Rafaelem. I za to go nienawidziłem. Głównie za to.
– Po co tu przyszedłeś? – wychrypiałem, hamując odruchy serca.
Wróg jest wrogiem. I zawsze nim będzie.
– Wiesz dobrze, po co – uśmiechnął się smutno. – Chyba nie będziesz udawał, że nic dziś nie zaszło.
Po raz pierwszy dostrzegłem zmęczenie na jego twarzy. Anioł przygasł, został tylko szary pielgrzym. Zabolało mnie to, ale i otrzeźwiło.
– Pogrzebaliśmy tego pieprzonego kundla – rozsiadłem się za biurkiem, nalałem whisky i zarzuciłem nogi na blat. Upiłem łyk trunku. – Usiądź. I napij się. Dobrze ci to zrobi – uśmiechnąłem się ironicznie.
Nie usiadł. Ani się nie napił. Zmarszczył brwi, ale stał jak wcześniej, oparty o drzwi i patrzył na mnie tym palącym wzrokiem.
– To czemu pijesz Krogulcze? – zapytał cicho, ale jego słowa były dla mnie jak bicz.
Skąd...?
– Czemu topisz smutki w whisky? – mówił szybko, napastliwie. Skrzyżował ręce na piersi. – Czemu siedzisz tu sam, czemu nie jesteś na stypie? Czemu nie czytasz, nie pracujesz? Tylko siedzisz tu sam... Obaj wiemy co się dziś stało, Krogulcze. I wydawało mi się, że będziesz chciał ze mną porozmawiać. Albo przynajmniej się na mnie wyżyć, do czego masz pełne prawo.
Znałem ten głos i ten ton. Przez chwilę wydawało mi się, że to ktoś inny stoi przede mną i że to ktoś inny mnie oskarża. Ale to było tylko złudzenie.
Oczy koloru pochmurnego nieba.
– Nie – wychrypiałem. – To nie była twoja wina. To ja nie zabezpieczyłem swojego umysłu tak jak powinienem. Byłem nieostrożny. Chociaż nie podejrzewałem, że ktoś z was znajdzie się na pogrzebie – mój głos odzyskał dawny tembr i odważyłem się podnieść wzrok i spojrzeć mu w oczy.
Oczy koloru pochmurnego nieba.
Westchnął głośno. Podszedł do okna i odsłonił zasłony. Stał tak kilka minut w ciszy. Zdjąłem nogi z biurka i wpatrywałem się w niego w napięciu.
– Byłem – gdy przemówił, podskoczyłem jak oparzony. – Byłem jednym z nich. Teraz już nie jestem. Mało nas... ich zostało. Naprawdę mało – szepnął do siebie, ale na tyle głośno, że usłyszałem.
Kolejna chwila ciszy.
A potem jakby przypomniał sobie o mojej obecności. Obrócił się w moją stronę z tym samym wyrazem rezygnacji na twarzy.
– Było, minęło – westchnął. – Nie ma o czym mówić.
– Ona się o ciebie upomni – przerwałem mu. – Ona nigdy nie zapomina. Powinieneś o tym pamiętać.
Kolejny smutny uśmiech.
– Wiem o tym – odgarnął z oczu kosmyk włosów. – Nigdy na to nie liczyłem. Jestem głupcem, ale nie aż takim.
– Przegrasz – syknąłem.
– A o ciebie przeszłość się nie upomina? – spojrzał na mnie zdumiony. – Nie mów mi, że ty, Krogulcze, nie znasz demonów przeszłości, bo w to nigdy nie uwierzę.
Uśmiechnąłem się ponuro i spojrzałem na twoje zdjęcie, Najdroższa. Jego wzrok powędrował za moim. Szybkim, wojskowym krokiem podszedł do biurka i wziął delikatnie fotografię do ręki. Przyglądał ci się chwilę z łagodnym, smutnym uśmiechem na ustach.
– Niektóre rany nigdy się nie goją... – spojrzał na mnie, a jego wzrok ponownie wdarł się do mojej duszy. Poczułem słodki zapach jaśminu, który jednak szybko zniknął. Znowu byłem w swoim gabinecie.
– Wybacz, czasem tracę nad tym kontrolę – podał mi whisky.
Lekceważąc zasady dobrego wychowania, pociągnąłem spory łyk z butelki. Moje serce biło jak oszalałe, jak wróbel uwięziony w za ciasnej klatce. Świat wirował mi przed oczami.
Dzisiejszy dzień zdecydowanie nie należał do udanych.
– Czyż to nie jest śmieszne? – ukryłem twarz w dłoniach. – Jedno spojrzenie, jedno Jej zaklęcie i już nie jestem sobą – podniosłem nagle głowę i spojrzałem mu w oczy, starając się wykrzesać choć iskierkę gniewu i nienawiści. – Czyż nie jesteśmy tak żałośni, że aż śmieszni? Przez całe życie marionetki – wstałem i zacząłem chodzić wzburzony po pokoju. – Ty, zabawka w Jej rękach praktycznie od urodzenia po śmierć. Nawet teraz tobą steruje – zatrzymałem się na chwilę. – A ja? Nienawidzę cię, a rozmawiam z tobą jak z przyjacielem, a wszystko dlatego, że Ona miała kaprys. Czyż to nie jest żałosne? – zadrwiłem. – A potem wszystko będzie po staremu...
– Nie – przerwał mi. – Nie będzie. Wiesz już, kim jestem. Albo raczej – kim byłem. Poza tym, Pani cię widziała. Myślisz, że zostawi cię w spokoju? Teraz ty się mylisz, Krogulcze – powiedział gniewnie. Miał ogień w oczach. – Nic już nie będzie takie jak przedtem.
Otworzył drzwi, rzucił mi ostatnie spojrzenie i wyszedł.
Promienie słońca dalej pieściły twoją twarz.
Oczy barwy pochmurnego nieba.


*Cradle of Filth "Nymphetamine"
Tłumaczenie oczywiście zerżnięte z neta, sama nie jestem zbyt chora
Moja dusza była zimna
Ból był niewypowiedziany
Przeciwstawiłam się, kiedy zostawiłeś mi
Różę w deszczu....
Przeklinałam więc ostrze,
Nigdy nie uwiązaną na łancuchu
Czy twoje czarne paznokcie wiary mogą
Być przepchnięte przez moje żyły raz jeszcze?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
repsia
Bramkarz



Dołączył: 14 Lip 2006
Posty: 995
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibylandii

PostWysłany: Nie 20:23, 31 Gru 2006    Temat postu:

No dobrze... Jak tak to czytałam i czytałam to doszłam do wniosku, że byłby z tego dobry film.


Cytat:
Nienawidziłem niezapowiedzianych gości.

Ja nienawidzę pamiętników, dzienników i takiej narracji i sama nie wiem dlaczego tu jestem.

Jak czytam to wszystko widzę na czarno-biało, odrywam się od świata i nie wiem co się wokół dzieje. Wiem, że jak przeczytam Twoje dzieło to poprawi mi się humor.

Strasznie śliczne, boskie i cudowne. Chcę więcej!

Dużo, dużo, dużo weny ;*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ritsuko
Wspinacz



Dołączył: 13 Lip 2006
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Pon 19:48, 01 Sty 2007    Temat postu:

Zgadzam się z Repś byłby niezły film, tylko jak te wszystkie uczucia pokazać...

Też nie pałam miłością do pamiętników wogóle narracji w osobie pierwszej ale to mnie zaciekawiło, mam nadzieje, że dalsze części nie będą smętne/ Ale cóż co bardziej ukarze świat bohatera jak nie uczucia ?
Mi się akurta troche humor popsuł, to znaczy przestałabym być nieprzyzwoicie szczęśliwa, zaczęłam się zastanawiać nad tymi nie wiem czy świadomymi aluzjami...

W każdym razie, dobrze napisane.
Różnież życze weny i pozdrawiam
Ritsuko


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
falka
Wspinacz



Dołączył: 16 Wrz 2006
Posty: 367
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:09, 03 Sty 2007    Temat postu:

zainteresował mnie tytuł ogólnie:pp


naturalnie nawiązania do hp, no tak, co trochę kontrastuje z aż tak mrocznym klimatem, jaki rozpoczyna opowiadanie.

1 osobowa narracja bardzo boli.

piękna stylistyka, narpawdęSmile


tylko mi się wydają zachowania bohaterów trochę dziwne i nieadekwatne do sytuacji, tego co się dzieję, ale mogę mieć zwiechę:pp

ogólnie daje rade;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Faelivrin
Nowy



Dołączył: 31 Gru 2006
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:27, 07 Sty 2007    Temat postu:


Cytat:
tylko mi się wydają zachowania bohaterów trochę dziwne i nieadekwatne do sytuacji, tego co się dzieję, ale mogę mieć zwiechę:pp

Moja droga... Uwielbiam zabawy słowem. Uwielbiam dawać czytelnikowi mnóstwo wskazówek co do akcji, bohaterów, miejsca... Przeszłości. W prawdzie nieraz mnie bolało, że musiałam na gadu prowadzić kogoś za rękę po nagromadzonych tu aluzjach i podpowiedziach, które są chyba za proste i dosłowne, by je zauważyć XD
Te opowiadanie w założeniu ma być trudne. Ponure, pełne niezrozumienia, chaosu i swoistego... Szaleństwa. W każdym rozdziale zmienia się narrator (oczywiście po jakimś czasie zaczynają się powtarzać, ale to inna sprawa ;D), każdy z nich ma swój własny świat. Balansują na granicy jawy i snu, często myląc jedne z drugim. A ja nie mam zamiaru informować czytelnika, co jest prawdą a co tylko wytworem ich mózgu. To by popsuło całą przyjemność ];>
Zachowanie moich bohaterów jest jak najbardziej adekwatne do sytuacji. Oni po prostu tacy są. Zagubieni, ociemniali, głuchoniemi, nie potrafiący się odnaleźć. Głupcy, próbujący przeżyć w tym świecie w możliwie najlepszy sposób.
A ja po prostu wolę pokazywać ich psychikę od środka ;] Stąd narracja pierwszoosobowa.
Ludzie są szaleni, a szaleństwo to nieprzewidywalność^^

Część druga aktu pierwszego. Tak szczerze - póki co, to moja ulubiona^^


Część II – Pot, krew i łzy


In the silence of the darkness when all are fast asleep
I live inside a dream calling to your spirit
As a sail calls the wind, hear the angels sing

Far beyond the sun across the western sky
Reach into the blackness find a silver line
In a voice I whisper a candle in the night
We'll carry all our dreams in a single beam of light *



W powietrzu czuło się śmierć. Ostry, drażniący nozdrza zapach pożogi i nieznośny odór spalonych ciał. Pod stopami trzeszczało zwęglone drewno, pokryte czerwoną mozaiką ludzkiej krwi. Dookoła unosiła się lekka mgła czadu, drapieżne ptactwo na drzewach wyśpiewywało hymn dla swej bogini. Kostucha zebrała dziś swoje żniwo, a plony jej pracy były nadzwyczaj obfite.
Obserwowałem ciała poległych, powykręcane w przedśmiertelnej agonii. Ich twarze, napiętnowane przez Nią bólem i strachem. Nikogo z nich nie ucałowała, nie utuliła do wieczystego snu, nikomu nie zamknęła oczu delikatnym muśnięciem bladych palców. Byli tacy samotni...
Jak ja.
Ominąłem płonący stos trupów, spoglądając nań ze smutkiem. Płomienie lizały zwłoki, pieszcząc ich skórę. Ogień, uznawany za najsłabszy ze wszystkich czterech żywiołów, jednakże najpiękniejszy i najbardziej ludzki, siła oczyszczenia i niszczenia. Dziki, nieokiełznany, fascynujący. W odpowiednich rękach groźna i potężna broń lub siła dająca życie.
Przeszedłem nad zmasakrowanym ciałem jakiejś dziewczyny. Twarz została starta na miazgę, z rozprutego brzucha wypływały wnętrzności, częściowo już porozwlekane przez dzikie zwierzęta i skąpane w treści żołądka i jelit. Niedaleko dojrzałem szakala z mordą usmarowaną juchą i triumfalnym uśmiechem lśniących kłów i błyszczących ślepi. Najwyraźniej w ogóle nie przejmował się moją obecnością.
– Szukasz kogoś znajomego? – usłyszałem kpiący alt za sobą.
Ten głos znałem aż za dobrze, zresztą – nie sposób było go zapomnieć. Niski, gardłowy, odbijający się głuchym echem od niewidzialnych barier powietrznych. Pełen dumy, cynizmu, obojętności i wewnętrznego spokoju.
– Nie, tak tylko wpadłem – odparłem, nie odwracając się.
Spojrzałem w niebo. Promienie słońca walczyły z brudnymi, szarymi chmurami, rozdzierając kłębowiska duszącego dymu ostrymi, chłodnymi palcami. Jasne promienie muskały spaloną ziemię, zgliszcza budynków, szczątki ludzkich ciał, zakrwawione siwe łby wilków i moją twarz, obojętne na jakiekolwiek ludzkie czy zwierzęce emocje. Piękne, zimne i odległe.
- Wspaniałe, nieprawdaż? – spytała z delikatną nutką sarkazmu.
Odwróciłem się wolnym ruchem, aż stanąłem do niej bokiem. Spojrzałem w jej stare, puste ciemne oczy i zmarszczyłem brwi, szybko odwracając wzrok.
- Śmierć? Uważasz, że śmierć jest wspaniała? – zapytałem dla pewności, zaciskając dłoń w pięść. Wciąż przeżywałem dzisiejszy pogrzeb. I wiedziałem, że długo o nim nie zapomnę. Może nawet nigdy.
Roześmiała się głośno, odchylając głowę do tyłu. Ciemna jak krucze skrzydło kaskada jedwabistych włosów opadła na jej plecy, tworząc przedziwny wzór na biało-czarnej sukni. Zapragnąłem ich dotknąć raz jeszcze. Poczuć tę cudowną miękkość pod palcami, wtulić w nie twarz, zamknąć oczy i wdychać odurzający zapach jaśminu. Tak jak kiedyś ten mały chłopiec, siedzący na srebrnym tronie w Sali Śnieżnej Zamieci, rozkoszujący się wonią zimy. Sosnowymi szyszkami, igłami jodeł, żywicą, śniegiem, ostrym północnym wiatrem niosącym za sobą zapach mokrego futra watahy.
Olbrzymi, szary wilk podszedł do kobiety i stanął przy jej nodze. Niedbale położyła bladą dłoń na jego potężnym łbie. Na jej serdecznym palcu błyszczał srebrny pierścień z dużym, czarnym kamieniem w środku. Patrząc na niego, widziałem pustkę – czarną, otulającą miękkim, zimnym płaszczem ciemność zapomnienia, pozwalającą zespolić się z wiecznością. W oddali ujrzałem czerwony błysk. Wiedziałem aż za dobrze, czym był.
- Sam to kiedyś powiedziałeś – błysnęła białymi zębami, a ja wyraźnie dostrzegłem parę ostrych jak sztylety, wilczych kłów. – Synu księżyca – dodała niespodziewanie, a jej oczy powędrowały do moich.
Czy była aż tak głupia, myśląc, że dam się na to złapać? Wiedziałem aż nazbyt dobrze, czym grozi zbyt długie patrzenie w jej oczy. Miały podobną właściwość, co jej pierścień – pokazywały bezmiar i doskonałość pustki. Potrafiła samym spojrzeniem doprowadzić człowieka do tego, co robili dementorzy swoimi zimnymi pocałunkami. Wysysanie duszy było metaforą, ale nieliczni o tym wiedzieli.
Spuściłem szybko wzrok, kierując go w ogień płonącego obok stosu trupów. Dziwne, ale nie czułem już odoru palonego ciała, topiącego się tłuszczu. Tylko ten drażniący nozdrza, narkotyzujący jaśmin, połączony z wonią asfodela i narcyza.
- Po co przyszłaś do mnie? – zapytałem łagodnie, obserwując dym, płynący w stronę nieba leniwymi, powolnymi ruchami ciemnych, gorących włosów. – I po co mi pokazałaś to miejsce? Gdzie jesteśmy? – Mały kojot zbliżał się ostrożnie w stronę trupa jakieś wysokiej blondynki. Ostrze topora rozrąbało jej głowę symetrycznie na pół wzdłuż linii nosa. Puste oczodoły wskazywały na robotę padlinożernego ptactwa.
- Od piętnastu lat nie było od ciebie znaku życia – prychnęła i przyklęknęła na jedno kolano, biorąc wilczy łeb w swoje blade, trupie dłonie. – A tu nagle sam pozwalasz się znaleźć. Najpierw zbliżasz się do Zasłony, doprowadzając Strażnika niemal do szału. Potem, ku wielkiemu zaskoczeniu wszystkich, ściągasz do swojego umysłu Panią i wdzierasz się do umysłu tego, jak mu tam – machnęła ręką, rysując w powietrzu elipsę.
- Krogulca – podpowiedziałem. Jego prawdziwego imienia i tak by nie zapamiętała. To nie była jej sprawa. Jeszcze.
- Krogulca – zgodziła się ze mną bez zastanowienia. – A potem znów wzywasz Panią, rzucasz na niego serię skomplikowanych zaklęć i znów się do niego dobierasz, łamiąc kodeks...
- To był wypadek – wtrąciłem się, starając się zachować spokojny, opanowany tembr głosu. Dopiero ona uświadomiła mi, że złamałem Prawo i narobiłem sobie niemałych kłopotów. Ale przy okazji wyjaśniła kilka spraw... Pozwoliłem siebie znaleźć? Bardzo zabawne. Jakbym się jakoś specjalnie maskował.
- Czyżby? – zakpiła.
- Tak. – Kojot złapał zębami za pierś dziewczyny i wyszarpnął spory kawał mięsa zdecydowanym ruchem. Coś mi ta scena przypominała, tylko nie pamiętałem co.
Wsadziłem ręce do kieszeni, by nie zauważyła ich drżenia.
- Nie sprowadzałem Pani. Z powodu przemęczenia, żalu i bólu otworzyłem swój umysł. Znalezienie mnie nie było trudne, ale... Nie wzywałem jej. Zresztą, nie mam takiej mocy.
Dwie bezdenne studnie zwróciły się w moją stronę i zmieniły kolor na ciemne bordo. W ich głębi błyszczały czerwone iskry. Milczała.
- Wyrzekłem się tego wszystkiego dawno temu – w zamyśleniu przeczesałem palcami włosy. – Was też. Pani sama wtargnęła do mojego umysłu. Jak to zwykła czynić zawsze – skrzywiłem się.
- Ale nie z tobą, wilku – szepnęła, zaciskając dłoń na szyi zwierzęcia, które patrzyło na mnie ze stoickim spokojem. – Nigdy nie odważyła się sięgnąć do twojego umysłu bez twojej zgody. Nie mogła wejść dalej, niż do pierwszego kręgu...
- ...więc zrobiła ze mnie pośrednika – przerwałem. – Skazując mnie tym na podwójny ból. Wiedziała, co robi. Świadomie popchnęła mnie tam, pokazując mi sceny, których widzieć nie powinienem. Wie, jak rozpalić moją ciekawość. Ani razu świadomie nie sięgnąłem do umysłu tego człowieka...
- Może jeszcze spróbujesz mi wmówić, że to Ona rzuciła te zaklęcia, co? – zmrużyła gniewnie oczy, które miały teraz kolor wściekłej czerwieni.
- Nie, zaklęcia to już moja sprawka – uśmiechnąłem się pod nosem. – Zbyt ważne dla mnie było to, co zobaczyłem.
- Ty skurwielu – w fiołkowych tęczówkach błyszczało rozbawienie.
- Tak mnie wychowałyście – uciąłem. Nie chciałem, żeby się cieszyła z tej rozmowy. Nie po to pozwoliłem jej zaczynać temat. – Powiesz wreszcie, gdzie jesteśmy?
- To już nieważne – puściła wilka, podeszła i objęła mnie. – Już nieważne, mój mały...
Nie zdążyłem zareagować. Nie spodziewałem się ataku. Jej słodkie usta dotknęły moich warg i tym delikatnym muśnięciem odesłała mnie do krainy zapomnienia. Posłała mnie w pustkę, jaką były jej oczy. Otuliła mnie delikatnym płaszczem niepamięci, zamykając w ciasnej klatce utkanej z niewidzialnych, cieniutkich jak pajęczyna nici jej słów.
- Śpij, książę – usłyszałem jej głos w oddali. – Śpij, czuwam przy tobie... Tak, jak robiłam to przed wiekami...
Bezgłośny krzyk ofiary utonął w nicości. Demony pustki pozostały obojętne. Widziały tę scenę już wiele razy i będą musiały oglądać jeszcze drugie tyle. I tak ciągle, przez całą wieczność. Ouroboros wgryza się zębami we własny ogon.

* Manowar – Master of the Wind
W ciszy ciemności, kiedy wszyscy szybko zasnęli
Ja żyję we śnie, przywołuję twą duszę
Tak jak żagiel przywołuje wiatr, słuchaj śpiewu aniołów
Daleko ponad słońcem, poprzez zachodnie niebo
Sięgnij w czerń, znajdź srebrną linę
Mówię szeptem, świeca w nocy
Będziemy nosić wszystkie nasze sny na pojedynczym promieniu światła

Tłumaczenie z [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
repsia
Bramkarz



Dołączył: 14 Lip 2006
Posty: 995
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Nibylandii

PostWysłany: Pon 16:23, 08 Sty 2007    Temat postu:


Cytat:
że musiałam na gadu prowadzić kogoś za rękę

Ekhem.

I co Ci mam napisać? Że mi się podoba, że fajny byłby z tego horror, a może że będę miała koszmary? Ja już to wszystko napisałam, wszystko co mogłam na ten temat napisać. Może prócz tego, że żałuję, że nie wzięłam Twojego autografu. Zresztą wiesz co o tym myślę i wiesz, że Cię kocham ;*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum stron o Galactick Football Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deoxBlue v1.0 // Theme created by Sopel stylerbb.net & programosy.pl

Regulamin